Uciekłyśmy z Royal Mile, najbardziej zatłoczonej w sobotę ulicy Edynburga najpierw na West End, potem do Dean Village, a na końcu do ogrodu botanicznego. Tego dnia dziękowałam sobie w myślach za to, że zdecydowałam się wrócić do Szkocji na dłużej niż rok temu, chociaż wiele osób pytało "po co?". Edynburg jest tak fantastycznym miastem, że nie sposób rozkoszować się nim w biegu. Za łatwo wtedy coś pominąć.
Ogród botaniczny położony jest w północnej części miasta, niby niedaleko od centrum, a jednak po drodze trochę się pogubiłam. W tej lokalizacji znajduje się od lat 80-tych, wcześniej działał blisko pałacu Hollyrood. Jest ogromny (26 ha) i przy sprzyjającej pogodzie można w nim spędzić nawet pół dnia. Warto dodać, że jego oddziały znajdują się w Dawyck, Benmore i Logan, a każdy jest wyjątkowy!
Na starcie zdziwiło mnie jak wiele osób kłębi się przed wejściem, bo myślałam, że będziemy same :) Wstęp jest bezpłatny, dodatkowo płatne są wejścia do szklarni (odpuściłyśmy z braku czasu) i mapa, którą za symboliczną oplatą można kupić w punkcie informacyjnym. Polecam, bo jest ładne wydana i praktyczna.
Na terenie ogrodu jest tak dużo zakątków, alejek, tajemnych przejść, że bez mapy można poczuć się jak w labiryncie i stracić orientację. Jest ogród skalny, są wielkie rododendrony, jest ogródek rodem z działki (z kapustą i pomidorkami), mnóstwo kwiatów (w czasie naszej wizyty widziałyśmy m.in. krokusy i wrzosy).
Jest chińska część z małym pawilonem, ogródek poświęcony Królowej Matce, alpinarium z górskimi roślinami, palmiarnia (płatna), ogromne trawniki na których można siedzieć, rozmawiać i urządzać pikniki.
W czasie naszego spaceru spotkałyśmy rekordową ilość rodzin z Polski, miałam wrażenie, że co druga grupka mówi w naszym języku. Panowie ze zdjęcia fotografowali panie idące przed nimi :)
Gdy weszłam do domku wyłożonego szczelnie muszelkami w Queen Mother Memorial Garden byłam tak zachwycona, że aż zapomniałam przeczytać co on właściwie oznacza. Czy ktoś wie?
Droga prowadząca do palmiarni. Przez okna wszystko co jest w środku wyglądało wręcz zjawiskowo, więc od razu pożałowałam, że nie mogłyśmy wejść do środka. Planowałyśmy spędzić w ogrodzie godzinę, ale okazał się tak duży, że spędziłyśmy dwie i mam nieodparte wrażenie, że zobaczyłyśmy co najwyżej połowę jego atrakcji, o ile nie mniej. W parku, podobnie jak w całym Edynburgu nie brakuje drewnianych ławek z dedykacjami.
Mam do nich wielką słabość. W dużym, anonimowym mieście, gdzie każdy się śpieszy, są one taką małą szansą na zatrzymanie się na chwilę, zastanowienie. Nadają miastu ludzkiego oblicza.
Wiem, że na zdjęciach raczej tego nie widać, ale tego dnia ogród był pełen ludzi, szczególnie rodzin z dziećmi w różnym wieku.
Randki, spacerki, mamy pchające wózki, dzieci oglądające z uwagą kwiatki, starsze małżeństwa.
Tak miło przyjść do parku i po prostu poczytać książkę. Latem często mi się to zdarza w naszym warszawskim Ogrodzie Saskim, położonym w samym centrum stolicy, bardzo blisko mojej pracy. Proste radości. Uwielbiam. Nigdy nie uważam tego za stratę czasu. Czysty relaks i dotlenienie :)
Powiem Wam, że Królewski Ogród Botaniczny mnie zaskoczył bardzo pozytywnie. Idąc tam nie czytałam o nim dużo, wiec nie wiedziałam czy jest duży, ładny i w ogóle interesujący.
Dla mnie był przepiękną oazą ciszy i spokoju, cieszącą wszystkie zmysły. Gdybym miała więcej czasu, bez wyrzutów sumienia spędziłabym tam cały dzień. Nie jest to raczej atrakcja na dwudniowy pobyt w Edynburgu, ale jeśli będziecie dłużej to warto się wybrać. Zachwycić, wyciszyć.. Mocno polecam!