Jesteśmy wszyscy w środku gorączki przedświątecznych przygotowań. Świat wariuje, ze sklepów wylewają się tłumy, a Internet atakuje wpisami o tym, jak przeżyć święta. Co chwila ktoś marudzi co musi jeszcze posprzątać, ugotować, zrobić. Jakby od tego zależały udane lub nieudane Święta. U nas jest inaczej. Wolniej. Nie myję w tym roku żadnych okien. I tak za chwilę będą brudne.
- Zamierzam ulepić pierogi z kapustą i grzybami, dla dlatego, że "lubię" a nie "muszę".
- Nie biegam po sklepach, bo praktyczne prezenty starałam się kompletować cały rok.
- Naprawię stary gramofon babci. Wiem, że płyty z lat młodości są tym, za czym tęskni.
- Zrezygnowałam z choinki. Wystarczą mi wszystkie dekoracje, które widzę na ulicy.
- Kupiłam prezent sobie. Taki, o jakim marzyłam od dawna i ciągle żałowałam pieniędzy.
- Święta będą skromne i kameralne. Bez 12 potraw, bez większych szaleństw w kuchni.
- Na jeden dzień planuję zaszyć się z Markiem w domu i nie robić nic. Totalnie nic.
A poza tym adoptowaliśmy rudą kotkę. I to było najlepsze z możliwych zakończenie roku. Wilhelmina - bo tak jej na imię - jest z nami od 5 dni. Początki nie są łatwe, ale się staramy. Procedura adopcyjna trwała blisko miesiąc, a zaczęło się tak niewinnie... Ola Makulska (ta od Luśki!) napisała, że pies Wafel szuka domu tymczasowego. Akurat miałam być 2 tygodnie w domu, ale po operacji, więc uznałam, że mogę nie dać rady. Zaczęliśmy wtedy rozmawiać z Markiem o zwierzaku. On uwielbia wszystkie czworonogi. Z wzajemnością. Przy naszym trybie życia w grę wchodził tylko kot. Zawsze lubiliśmy szare, krótkowłose dachowce. Z taką intencją zajrzałam na strony fundacji i schronisk. I wtedy zobaczyłam JĄ.
Tak już w życiu mam - albo zakocham się od razu albo nie zakocham się wcale. Tak było z Portugalią, z Markiem i z Wilhelminą też. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie już trwają jakieś rozmowy, że pewnie się nie uda. Odłożyłam sprawę na tydzień, ale myślałam o niej codziennie. Po 7 dniach wciąż tam była i czekała. Zadzwoniłam. I tak się zaczęło. To zdjęcie z lewej strony to jej pierwsze minuty w domu. Totalna dezorientacja. Była tak biedna i przestraszona, że się w sobotę popłakałam patrząc na jej minkę. Siedziała skulona pod szafką w przedpokoju, na Marka zimowych butach i sobie cichutko kwiliła. W niedzielę dała się pogłaskać. W poniedziałek przyszła do nas do pokoju (na krzesło pod obrusem, ale zawsze). Dziś dała się wyszczotkować i rozgościła się na kanapie. Kończymy rok wchodząc w coś zupełnie nowego. Daje mi to spokój w sercu.
Nie zmęcz się w te Święta. Ciesz się chwilą. Odpocznij. Najlepszego!